25 lat temu runął mur w Berlinie

25 lat temu runął mur w Berlinie
Za plecami karabiny republiki. Berlin Zachodni 1988 r. Stoję na punkcie kontroli granicznej "Charlie", w strefie amerykańskiej. W tle enerdowskie przejście kontrolne. Przejście na wschodnią stronę i słynne tablice, informujące w czterech językach o tym, że "opuszczacie sektor amerykański" (YOU ARE LEAVING THE AMERICAN SECTOR). Kilkaset metrów dalej stacja Friedrichstrasse.

wtorek, 23 grudnia 2014

Ostatni pociąg

Pociąg kategorii Intercity relacji do i z Krakowa Głównego do Berlina pojawił się w rozkładzie jazdy 1995/1996. Kursował przez Wrocław, Zieloną Górę, Rzepin i Frankfurt nad Odrą, ale z uwagi na zły stan torów w rozkładzie jazdy 2001/2002 zmieniona została trasa przejazdu. Pociąg zaczął kursować z Wrocławia przez Legnicę, Żagań, Żary, Forst i Cottbus. Na odcinku z podlegnickich Miłkowic do niemieckiego Chociebuża (Cottbus) linia kolejowa nie jest zelektryfikowana. Na tym odcinku wagony ciągnęła więc lokomotywa spalinowa.
"WAWEL" w rozkładzie jazdy 2006/2007 kursował codziennie od poniedziałku do soboty z Krakowa do Hamburga, już jako pociąg kategorii EuroCity.
Do kolejnej zmiany trasy doszło w rozkładzie jazdy 2010/2011. Pociąg jeździł na trasie przez Legnicę, Chojnów, Bolesławiec,Węgliniec, Żary, Forst, Chociebuż (Cottbus).
W grudniu 2012 r. trasa została skrócona i pociąg rozpoczynał bieg we Wrocławiu. Czas przejazdu z Wrocławia do Berlina wynosił 4 godz. 56 min.
Likwidacja połączenia to wspólna decyzja Deutsche Bahn i PKP Intercity. Połączenie wg przewoźników stało się nierentowne. Zbyt długi czas przejazdu musiał powodować stały spadek podróżnych.
Trudno się dziwić. Wieloletnie zaniechanie remontu torów na trasie Legnica – Żagań – Żary-Tuplice oraz Węgliniec - Żary - Tuplice, musiało się tak skończyć. 
Nie pomogło już nawet to, że na trasie Legnica-Węgliniec pociąg osiągał prędkość 160 km.h.

Pociąg był zbyt wolny. Najwolniejszy w kategorii EuroCity w Europie. A przecież niedługo minie prawie 80 lat od czasu, kiedy na trasie Berlin-Wrocław jeździł, wtedy najszybszy w Europie pociąg - Latający Ślązak.

EC WAWEL jadąc z Berlina do Wrocławia wjeżdżał na stację Żary o godz. 12.12. W odwrotnym kierunku, z Wrocławia do Berlina, planowo wjeżdżał o godz. 14.45.
Ostatni skład z Wrocławia do Berlina, wjechał w piątek, 12 grudnia.
Ostatni skład pociągu EC WAWEL z Berlina do Wrocławia wjechał na stację Żary z ponad półgodzinnym opóźnieniem w sobotę, 13 grudnia.





Latający Ślązak (Fliegender Schlesier) kursował od maja 1936 r do 21 sierpnia 1939 r na trasie łączącej Berlin z miastami na Śląsku. Był to najszybszy pociąg w Europie.
Trasa przejazdu wiodła przez: Frankfurt nad Odrą, Guben, Lubsko, Jasień, Żagań, Rokitki, Legnicę, Środę Śląską, Wrocław, Oławę, Brzeg, Opole, Kędzierzyn-Koźle, Gliwice. Średnia prędkość przejazdu wynosiła 128 km/h, przy maksymalnej 160 km/h.

Ze stacji Berlin Charlottenburg odjeżdżał o godz. 19.37 a we Wrocławiu (Breslau Hbf) był o godz. 22.46. Podróż z Berlina do Wrocławia trwała więc około trzy godziny, a nawet 2 godz. 40 minut, w zależności od jakiej stacji w Berlinie (od najdalszej – Charlottenburg – odjazd 19.37, Zoologische Garten – odjazd 19.44, Friedrichstrasse – odjazd 19.56, Schlesischer Bf. (obecnie dworzec: Berlin Wschodni) - odjazd 20.06)

niedziela, 9 listopada 2014

Friedrichstrasse. West Berlin. Najkrótsza droga do wolności.



Dworce Hauptbahnhof i Zoologischer Garten były głównymi dworcami kolejowymi  - adekwatnie – Berlina wschodniego. Stolicy Niemieckiej Republiki Demokratycznej (tak to się wtedy nazywało) i Berlina Zachodniego. Dworzec Friedrichstrasse, położony w Berlinie wschodnim, miał z kolei istotne znaczenie dla podróżnych, którzy chcieli przekroczyć granicę i dostać się do Berlina Zachodniego lub dalej na zachód.
Dworzec Friedrichstrasse, położony w samym sercu miasta, po stronie wschodniej, był jednocześnie przejściem granicznym pomiędzy Niemiecką Republiką Demokratyczną (NRD), a Berlinem Zachodnim. Stacja ta była i jest do dzisiaj, dużym, miejskim węzłem kolejowym i skrzyżowaniem z linią metra.
Żeby dostać się do pociągu jadącego do Niemiec zachodnich lub do metra, którym można było wjechać do Berlina Zachodniego, trzeba było poddać się kontroli paszportowej. 
Stacja była tak przebudowana, że nie było innej możliwości. Trzeba było przejść przez wąskie, dobrze oświetlone, krótkie korytarze. Po bokach siedzieli za okienkami strażnicy graniczni, którzy dokonywali kontroli paszportowej. Dopiero wtedy przekraczało się granicę, ale nie do końca! Druga część stacji – ta podziemna – była nadal częścią nadzorowaną przez NRD. Cała obsługa, począwszy od sprzątaczek, sklepowych, tragarzy, konserwatorów, składała się z obywateli NRD. Najczęściej z agentów i rodzin agentów STASI (enerdowskiej policji politycznej) oraz sprawdzonych działaczy partyjnych. Można było tam kupować w wielu sklepach, po dogodnych cenach różne towary, ale już za marki zachodnie.
Stacja była silnie kontrolowana przez patrole enerdowskiej milicji, które już nie legitymowały bez potrzeby pasażerów, którzy przekroczyli granicę, ale pilnowały porządku i były swoistym pokazem siły.
Stacja Friedrichstrasse była położona na terytorium NRD – w żadnym razie nie było się jeszcze na terytorium Berlina Zachodniego. Ze stacji nie można już było wyjść w inny sposób, jak z powrotem, poddając się kontroli paszportowej. Bez przeszkód można było się dostać na zachodnią stronę metrem. Wystarczyło wsiąść do wagonu i wyjechać w dowolnym kierunku. 

Plan metra z 1988 r. Szara gruba linia, to granica - mur dzielący miasto na dwie części. Żeby powiększyć, kliknij na zdjęcie.

Jak wyglądało to w praktyce? Można posłużyć się przykładem jednej linii.
Na załączonej mapce linii metra (U-bahn) i linii kolei miejskich (S-bahn) z 1988 r. wyraźnie widać, że aby dostać się ze stacji Friedrichstrasse do Berlina Zachodniego linią metra U6 w kierunku północnym na Tegel, należało przejechać stacje: Oranienburger Tor, Nordbahnhof oraz Stadion d. Weltjugend. Te stacje były położone jeszcze na terytorium NRD i pociągi metra na nich się nie zatrzymywały, a jedynie zwalniały.
Stacje te nie były odremontowane, chociaż były czyste i w miarę dobrze oświetlone. Czasem w zakamarkach migały postaci żołnierzy enerdowskich, pilnujących, czy ktoś nie wyskoczy z pociągu. Bez wątpienia, stacje te były też w pełni monitorowane.  
Następnym – pierwszym przystankiem w Berlinie Zachodnim, była Reinickendorfer Strasse. Pociąg wjeżdżał na odremontowaną, nowoczesną i dobrze oświetloną stację metra. Wysiadających uderzały kolory bilbordów i bogate witryny kiosków. Zapach czystości mieszał się z zapachem markowych towarów.
Spiker poprzez głośniki informował: „pierwsza stacja w Berlinie Zachodnim”. Adekwatnie przy wyjeździe: „ostatnia stacja w Berlinie Zachodnim”.
"Pierwsza stacja w Berlinie Zachodnim". Jakże te słowa były wtedy piękne.

Berlin Zachodni 1988 r.  Za plecami karabiny republiki. Stoję na punkcie kontroli granicznej "Charlie", w strefie amerykańskiej. W tle enerdowskie przejście kontrolne. Przejście na wschodnią stronę i słynne tablice, informujące w czterech językach o tym, że "opuszczacie sektor amerykański" (YOU ARE LEAVING THE AMERICAN SECTOR). Kilkaset metrów dalej stacja Friedrichstrasse.



niedziela, 2 marca 2014

Męczeństwo starosty Cieślaka

"Świat wstrzymał oddech" – napisał jakiś internauta w komentarzu pod informacją o tym, że starosta Powiatu żarskiego Marek Cieślak, opuszcza PO.

Marek Cieślak, faktycznie ogłosił w mediach swoje odejście z PO. Oficjalnym powodem są straszliwe prześladowania, polegające na marginalizowaniu jego osoby i dyktatorskim sposobie zarządzania partią. Starosta nie chce, aby jego "los i byt zależały od woli pana Maciuszonka, albo jego popleczników" i tak ogólnie "czuje się odsunięty". Nie mógł się też pogodzić z tym, że "nikt mnie do niczego nie potrzebuje, nikt nie stawia zadań".

Oczywiście faktycznym powodem opuszczenia partii, może być to, że łajba PO zaczyna tonąć, a pan starosta jednym susem chce przeskoczyć na jakąś tratwę ratunkową. Tą tratwą ma być Lepsze Lubuskie z Wadimem Tyszkiewiczem na czele. Ale przecież, to sam Wadim Tyszkiewicz, szedł przez lata, ramię w ramię z PO i nastręczał w lokalnej tv mieszkańcom Żar Wacława Maciuszonka, jako kandydata na burmistrza Żar.
Było to dziwne, że burmistrz (prezydent) jednego miasta, nastręcza mieszkańcom innego miasta, kandydata na burmistrza. Może mieszkańcom Żar to pasowało – może nie, ale protestów nie było słychać. Ciekawe, co to byłoby, jakby tak np. burmistrz Żar zaczął oficjalnie nastręczać mieszkańcom Zielonej Góry czy Nowej Soli kandydata na prezydenta miasta?
Ale zostawmy to.

Staroście Cieślakowi nakazali poświęcać się dla partii i odwoływać wicestarostę Danutę Madej, bo może być ona - teoretycznie - ewentualnym kontrkandydatem obecnego burmistrza, w nadchodzących wyborach samorządowych. Może takie poświęcenie dla partii byłoby możliwe, ale przecież natychmiast, po takim ruchu, doszłoby do odwołania starosty przez koalicję radnych z D.Madej na czele, a co za tym idzie, do utraty stanowiska, pensji i wpływów. Na takie poświęcenie dla jakiejkolwiek partii, Marek Cieślak z pewnością nie był i nie będzie nigdy gotów. Zresztą – któż by był?
Ale ładnie brzmią słowa, że "ja byłem przeciw", co brzmi prawie tak, jakby sprzeciw, co do odwołania, wynikał z absolutnej miłości i bezinteresownej chęci obrony wicestarosty, a nie z obrony swojego stanowiska pracy.

Dariusz Grochla (Tobie i Miastu) oraz Danuta Madej (Forum Samorządowe), oficjalnie poparli , w drugiej turze, kandydata na burmistrza Żar, Wacława Maciuszonka, donosiła Gazeta Lubuska 26 listopada 2010 r.

Marek Cieślak żali się też, że "w tutejszym PO nie znosi się sprzeciwu, głos pana jest jedynym obowiązującym, a tak. np. jest w Korei Południowej".

Tu się pan Marek zapędził i oczywiście pomylił Koreę. A może się nie zapędził, tylko tak - z dawnego przyzwyczajenia - potępił?

Przy okazji męczeństwa – w mediach pojawia się skrócona oraz nowa wersja historii. Marek Cieślak, oprócz Unii Demokratycznej i Unii Wolności, czego media nie podają, był wcześniej, w okresie PRL-u, członkiem PZPR (Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej) i SD (Stronnictwa Demokratycznego). Potem włączył się i poszedł z duchem przemian.
Tyle, a propose skróconej wersji historii.
Jeżeli zaś chodzi o całkiem nową wersję historii, to jest nią niewątpliwie informacja, że Marek Cieślak (sam tego nie mówi) - "był założycielem PO w Żarach". Nie ma to nic wspólnego z prawdą, ale ładnie brzmi w kontekście aktualnego męczeństwa.

No i na koniec ważna myśl: "Jeśli w partii eliminuje się ludzi, którzy myślą inaczej, to doprowadza się do dyktatury"

Naprawdę Panie starosto?



* cytaty: Radio Zachód, Regionalna

niedziela, 23 lutego 2014

Janusz Korwin-Mikke w Żarach.


Prawie dokładnie, bo o 14.48, w czwartek 20 lutego 2014 r., na peron pierwszy dworca kolejowego w Żarach, wjechał pociąg EuroCity "WAWEL", relacji Wrocław-Hamburg. 
Z pierwszego wagonu wysiadł Janusz Korwin-Mikke.

Orkiestry powitalnej nie było, ale w rolę witającego tłumu, wcieliłem się osobiście, a towarzyszyli mi, kolega Tomek Elbl, kolega Adrian z redakcji "Mojej Gazety" oraz znakomity fotoreporter – Jacek Herok.

Chwyciliśmy walizki i pojechaliśmy prosto na ulicę Bohaterów Getta, gdzie mieszczą się Warsztaty Terapii Zajęciowej i Dzienny Dom Wsparcia dla osób niepełnosprawnych. Tam na Janusza Korwin-Mikke, czekał już Tomasz Pawłowski, któremu towarzyszyła szefowa Stowarzyszenia na Rzecz Osób Niepełnosprawnych "Radość Życia" – Krystyna Szot. Obaj panowie znają się, bo dzięki nowoczesnej technice i internetowi, mogą się ze sobą komunikować. Teraz spotkali się "w realu" i mogli przez chwilę porozmawiać na osobności.
Obejrzeliśmy jeszcze obiekt, zrobiliśmy kilka pamiątkowych zdjęć i już trzeba było uciekać, bo czas gonił.

Na rynek żarski wkroczyliśmy jeszcze wczesnym popołudniem, a że tu jest strefa bezpłatnego internetu, to JKM zgłosił zapotrzebowanie na prąd. Weszliśmy do nowej kafejki – Passion Cafe. Panie pracujące w lokalu, były wyraźnie zaskoczone i nie mogły uwierzyć – "O tej porze pusto, a tu nagle taka znana postać".
JKM zamówił koktajl bananowy i przez kilkanaście minut, w skupieniu, uaktualniał wpisy na Facebooku i swojej stronie internetowej. Trzeba być na bieżąco. Prawie 200 tys. fanów facebookowego profilu – "to zobowiązuje".

Po wyjściu z lokalu, JKM posiedział chwilę na ławeczce z kompozytorem - Jerzym Filipem Telemannem, a potem przy wielojęzycznej tablicy poświęconej żarskiemu ksiegarzowi - Franciszkowi de Julien, rozmawialiśmy o języku dolnołużyckim. Po drodze wstąpił do sklepu i kupił prezent dla żony. Zaszliśmy też na sekundę do antykwariatu Janusza Werstlera. Krótka wymiana zdań. Uścisk ręki.

W redakcji nowego tygodnika "Moja Gazeta", który ma ruszyć już za kilkanaście dni, czekał na nas redaktor naczelny – Błażej Torański, który przed kamerą, przeprowadził z gościem krótką rozmowę. Potem przy kawie i cieście, w większym gronie i w luźnej atmosferze, porozmawialiśmy i pożartowaliśmy. 
Ale czas gonił. O godz. 17.00 w Pubie Max zaplanowane było otwarte spotkanie. Nie wypadało się spóźniać – tym bardziej, że o godz. 20.00, w Zielonej Górze, zaplanowane było kolejne.

Gdy wjechaliśmy na ul. Okrzei, w kierunku pubu, nie było prawie miejsca do zaparkowania. To zapowiadało sporą frekwencję. Faktycznie – w dużej sali na piętrze, ścisk – nie szło prawie przejść.Wszystkie miejsca siedzące zajęte i reszta na stojąco - jak nic ok. 200 osób. Rozległy się brawa, a JKM, natychmiast zarządził "przesunięcie się wszystkich z krzesłami o dwa metry do przodu". Wszyscy się posłuchali i przesunęli pod samą scenę, a niektórzy nawet – w tym, sam Tomasz Pawłowski – usiedli na krzesłach, na scenie.

JKM mówił przez prawie godzinę. Tematem prelekcji była: "Cywilizacja europejska a cywilizacja unijna". Kwiecistym, momentami ostrym językiem, wznosząc palec wskazujący ku górze, mówił o upadku wartości europejskich i antycywilizacji, którą niesie ze sobą Unia Europejska oraz związanych z tym zagrożeniach – szczególnie inwazji islamu. Było też o rosnącej potędze Chin, historii rewolucji w Kambodży, terroryzmie. W dosadnych słowach ośmieszył fikcję polityki walki z globalnym ociepleniem. Skrytykował system podatkowy, złe prawo, a także miałkość, perfidię i głupotę rządzących Polską.

Cała sala – studenci, licealiści, seniorzy, samorządowcy, przedsiębiorcy – wszyscy bili brawo. Było jeszcze kilka pytań od publiczności, zakup książek, autografy, długa kolejka do wspólnego zdjęcia. JKM pożegnał się z właścicielami pubu i już pomknęliśmy do Zielonej Góry.
Tam – w klubie KAWON – także czekał tłum ludzi.
- Ależ ma zdrowie i kondycję – zauważył kolega Mirek, który towarzyszył nam w drodze.


Poniżej relacja foto i video z wizyty:

JKM na dworcu kolejowym w Żarach:

Rozmowa w redakcji tygodnika "Moja Gazeta":


Okiem fotoreportera Jacka Heroka:

Powitałem  JKM na dworcu kolejowym w Żarach

Sprawnie przemaszerowaliśmy schodami żarskiego dworca kolejowego

JKM z Tomaszem Pawłowskim przy Domu Dziennego Wsparcia dla osób niepełnosprawnych w Żarach

JKM z szefową Stowarzyszenia na Rzecz Osób Niepełnosprawnych "Radość Życia" - Krystyną Szot, Tomaszem Pawłowskim i Tomaszem Elblem

Wkroczyliśmy na żarski rynek

Koktajl bananowy w kafejce, w żarskim rynku

JKM na ławeczce z kompozytorem Jerzym Filipem Telemannem

JKM mija Salon Wystaw Artystycznych na żarskim deptaku

Przy tablicy upamiętniającej Franciszka de Julien, którą ufundowało Towarzystwo Upiększania Miasta

W redakcji tygodnika "Moja Gazeta" razem z redaktorem naczelnym Błażejem Torańskimi  i przedsiębiorcą - Andrzejem Wojtaszkiem.

Humor w redakcji tygodnika "Moja Gazeta" dopisywał

Pełna sala w Pubie MAX - dużo młodych ludzi - licealiści, studenci, a także - przedsiębiorcy, urzędnicy, samorządowcy

Pytania i dyskusja po prelekcji - pytanie zadaje przedsiębiorca Tomasz Żółkiewicz

JKM obrazowo tłumaczył pewne kwestie - tu akurat o środku ciężkości

Można było zakupić książkę z autografem

Kolejka do wspólnego zdjęcia była naprawdę długa, ale wszyscy mieli taką możliwość i skorzystali!


Dziękuję redakcji tygodnika "Moja Gazeta" i znanemu fotoreporterowi - Jackowi Herokowi za udostępnienie zdjęć.

Janusz Korwin-Mikke na dworcu kolejowym w Żarach

W Czwartek 20 lutego 2014 r., pociągiem EuroCity "WAWEL", relacji Wrocław-Hamburg, przyjechał do Żar - na moje zaproszenie - znany publicysta, autor wielu książek, prezes Kongresu Nowej Prawicy - Janusz Korwin-Mikke.

Przywitałem znamienitego gościa osobiście, co uwiecznił kamerzysta z redakcji tygodnika "Moja Gazeta":
http://www.youtube.com/watch?v=umcUfviKi88


Dziękuję redakcji tygodnika "Moja Gazeta" za wsparcie medialne całej wizyty.

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Pierwsza propozycja, jak nazwać lubuski odcinek przyszłej autostrady A18

Prezydent Bronisław Komorowski, zaproponował w orędziu noworocznym na 2014 r., aby nazwać polskie autostrady. Ta z północy na południe, miałaby się nazywać autostradą “Solidarności”, a ta ze wschodu na zachód – autostradą “Wolności”.

Oczywiście, ta propozycja nie przypadkowo pojawia się właśnie w tym momencie, bo w czerwcu przypada 25 rocznica ustanowienia III RP, zwanej także nieformalnie republiką okrągłego stołu.

Nie widzę większego powodu, żeby nazywać autostrady, bo wygląda to trochę tak, jakby to były jakieś pomniki naszej wielkiej dumy narodowej i tak ogólnie – sukcesu. 
A przecież drogi, to w normalnych, cywilizowanych krajach, coś zupełnie normalnego. No, ale nie mam też nic przeciwko nadawaniu imion, jak już takie decyzje zapadną. Powstaje pytanie, czy propozycja Pana Prezydenta jest właściwa?

Jeżeli nawet popatrzeć na dotychczasową historię budowy tych naszych autostrad, to ani z żadną solidarnością, ani wolnością nie mają one nic wspólnego. Skala bankructw polskich firm, nie z ich winy, a z winy złego prawa, przekręty i złodziejstwo, czyli krótko mówiąc: krew, pot i łzy, nie są żadnym powodem do dumy.
Autostrady te miały być zbudowane na EURO 2012, bo takie były obietnice wyborcze i rządowe. Potem okazało się, że mamy autostradę do Warszawy, ale nie gotową, a - jak to wymyśliła władza – przejezdną.
Na EURO 2012 miał być gotowy odcinek przyszłej autostrady A18, która obecnie jest drogą jednopasmową. Ach, ileż było zapowiedzi, ileż wywiadów, rozmów, artykułów. Ileż obietnic i zamartwiania się, czy “drogowcy zdążą do otwarcia EURO 2012”. A potem, ileż informacji, że “prace projektowe dobiegają końca”, i że “przetargi mają ruszyć”, i że “zakończenie modernizacji nastąpi w połowie 2014 r”.

Wobec propozycji Pana Prezydenta, uważam, że Najdłuższe Schody Nowoczesnej Europy, bo tak nazywany jest ten 71-kilometrowy odcinek od granicy z Niemcami w Olszynie, w kierunku Wrocławia, też powinny otrzymać nazwę!

Skoro twórcy III RP chcą świętować, to powinni brać także na siebie pełną odpowiedzialność i przyznać się do pełnej porażki.
Wobec czego proponuję A18 nazwać: Autostrada WSTYDU.

Tak, bo ile jeszcze lat będziemy się wstydzić przed turystami i gośćmi, którzy wjeżdżają do Polski przez Olszynę i z równej, komfortowej, niemieckiej autostrady, wpadają w górki i pagórki drogi polskiej? Jaki jest wizerunek naszego państwa? A przecież każdy wizerunkowiec i piarowiec powie, że pierwsze wrażenie jest najważniejsze, bo można je zrobić tylko raz.

Niedawno znów wracałem tym odcinkiem z Berlina i pomimo tego, że znam dobrze tę drogę, to kląłem w duchu i znów było mi wstyd.
Tylko dlaczego ja mam się wstydzić? Państwo, które korzysta z infrastruktury po znanym przywódcy socjalistycznym Adolfie Hitlerze, przez kilkadziesiąt lat nie potrafi uporać się ze zbudowaniem 71. kilometrów pasa jezdni i zadbać o swój wizerunek?


p.s.
Przywódca związkowy, Piotr Duda zaproponował, żeby autostradę pn-płd. zamiast “Solidarności”, nazwać “Śmieciową”, a autostradę wsch-zach. zamiast “Wolności” - nazwać: ”Emigracji”.

O budowie A18 pisałem już tu:


Dobrze że Trzech Króli nie musiało jechać przyszłą A18 do Betlejem. Kliknij na obrazek, żeby powiększyć



poniedziałek, 30 grudnia 2013

Moi drugovi, czyli Moi koledzy

Wszystkim czytelnikom, przyjaciołom i znajomym, życzę 
Szczęśliwego Nowego Roku 2014! 
Życzę zdrowia i spełnienia wszelkich marzeń!

Na tę okoliczność dokonałem tłumaczenia mojej ulubionej piosenki serbskiego muzyka i pieśniarza – Bajagi, zatytułowanej: Moi drugovi, co przekłada się na język polski jako Moi przyjaciele lub Moi koledzy.

Polskie tłumaczenie znalezione w necie jest - jakby to nazwać - łopatologiczne i nie do zaśpiewania w rytm oryginału. Próbę podjęli także swego czasu Goran Bregovic i Krzysztof Krawczyk, ale utwór ten możecie znać zupełnie inaczej zaaranżowany, z całkiem zmienionym tekstem, co nie oddaje sensu oryginału. Zatytułowany był: Mój przyjacielu.

Ale wróćmy do oryginału!
Niech słowa piosenki Moi drugovi, której tłumaczenia dokonałem, będą moimi życzeniami na Nowy Rok – 2014!
Poniżej załączam także oryginalny tekst i tekst w języku angielskim.

Tu link do piosenki, która była także muzyką do filmu Ni na nebu, ni na zemlji – zdjęcia filmowe są dodatkowym atutem przy słuchaniu, tym bardziej, że piosenka w filmie nie jest tylko podkładem muzycznym, ponieważ wykonuje ją sam Bajaga:

Tu link do oryginału z płyty:

Moi koledzy

Koledzy moi, perły rzucone gdzieś, po całym świecie
Ja ptakiem jestem, to w locie czasem, spotykamy się
Czy przeznaczenie to, niech każdy zwie jak chce,
kiedy spotkamy się, pijemy aż do dna
Kończymy zawsze też – jedną z tych pieśni bliskich nam

Koledzy moi, faceci twardzi są, o wielkich sercach
i kiedy piją, kiedy kochają, kiedy strzelają
Od gór Alaski hen, aż po Australii kres,
kiedy spotkamy się, pijemy aż do dna
Kończymy zawsze też – jedną z tych pieśni bliskich nam

Dla mych kolegów, o wiatry w żaglach wciąż, pomyślne proszę
o proste drogi, dar poranków blask, gwiaździste noce
Czy przeznaczenie to, niech każdy zwie jak chce,
kiedy spotkamy się, pijemy aż do dna
Kończymy zawsze teżjedną z tych pieśni bliskich nam

Ref.
Byśmy w zdrowiu żyli, wszyscy przez sto lat!
No i z pieśnią i winem! Boże, Ty chroń nas!
Niech kobiety piękne towarzyszą nam!
Życie krótkie jest i przemija szybko czas


tłum.* Paweł Skrzypczyński


* wszystkie prawa zastrzeżone


Moi drugovi

Moji su drugovi biseri rasuti po celom svetu.
I ja sam selica pa ih ponekad sretnem u letu.
Da lʾ je to sudbina ilʾ ko zna šta li je,
kad god se sretnemo uvek se zalije.
Uvek se završi, s nekom od naših pesama.

Moji su drugovi žestoki momci velikog srca.
I kad se pije i kad se ljubi i kad se puca.
Gore od Aljaske do Australije.
Kad god se sretnemo uvek se zalije,
Uvek se završi, s nekom od naših pesama.

Za moje drugove ja molim vetrove za puna jedra,
Puteve sigurne a noći zvezdane i jutra vedra.
Da lʾ je to sudbina ilʾ ko zna šta li je.
Kad god se sretnemo uvek se zalije
Uvek se završi, s nekom od naših pesama.


Ref.
Da smo živi i zdravi još godina sto.
Da je pesme i vina i da nas čuva Bog.
Da su najbolje žene uvek pored nas,
Jer ovaj život je kratak i prozuri za čas.


My Friends

My friends are pearls spread all over the world,
Im a bird-migrant and sometimes I meet them abroad (
lit.: in flight).
Is it just destiny or who knows what could it be;
Whenever we meet we always drink in that name (
lit.: we always pour),
It always ends with one of our songs.

My friends are tough boys of magnanimous heart,
Be it in drinking, kissing, or shooting.
Up there from Alaska, to Australia;
Whenever we meet we always drink in that name,
It always ends with one of our songs.

For my friends I ask the winds for full sails,
For safe roads, starry nights and clear mornings.
Is it just destiny or who knows what could it be;
Whenever we meet we always drink in that name,
It always ends with one of our songs.
Ref.
And may we be alive and healthy for another century (
lit.:100 years),
And may there be music and wine, and may God bless us,
And may there be best women always amongst us,
Because this life is short,
And it will buzz out quickly.


Kliknij na obrazek, żeby powiększyć