25 lat temu runął mur w Berlinie

25 lat temu runął mur w Berlinie
Za plecami karabiny republiki. Berlin Zachodni 1988 r. Stoję na punkcie kontroli granicznej "Charlie", w strefie amerykańskiej. W tle enerdowskie przejście kontrolne. Przejście na wschodnią stronę i słynne tablice, informujące w czterech językach o tym, że "opuszczacie sektor amerykański" (YOU ARE LEAVING THE AMERICAN SECTOR). Kilkaset metrów dalej stacja Friedrichstrasse.

niedziela, 29 kwietnia 2012

Jak ptak


Z oczywistej nieobecności na tym świecie Władysława Gomułki i Edwarda Gierka, przewodniczącym SLD wybrany został Leszek Miller. I od razu stwierdził, że SLD jest “jak ptak”. Jeszcze, ma się rozumieć, nie wzniesiony, ale taki “który zrywa się do lotu”.
Poparcie głosujących członków partii sięgające 92% budzić może podziw, tym bardziej że Leszek Miller był “jedynym kandydatem na szefa”, ale zawsze pozostaje pewien niedosyt, bo dla przykładu, sama pani redaktor Janina Paradowska, komentując wystąpienie premiera D.Tuska w Sejmie, zapytała w swoim programie widzów* “Czy premier miał rację, zarzucając PiS zdradę Polski?”. Widzowie mogli głosować za pomocą sms-ów. Tempo głosów popierających “rację” premiera D.Tuska było tak imponujące, że głosów na TAK przybywało wręcz lawinowo. Z pewnością poparcie to przekroczyłoby znacznie 100% i byłoby co najmniej na poziomie 110-120% poparcia wszystkich głosujących, gdyby nie koniec programu. Skończyło się więc tylko na 96% głosów na TAK i 4% na NIE, co z pełną powagą, niemniej jednak lekko zaskoczona i oszołomiona taką falą popierających, oznajmiła pani redaktor.
Ale wracając do Leszka Millera. Ten ani zaskoczony ani oszołomiony nie był. Trochę się tam co prawda wił, zapytany dlaczego w konwencji SLD nie brali udziału Aleksander Kwaśniewski i Włodzimierz Cimoszewicz, nie potrafiąc jasno odpowiedzieć czy otrzymali oni zaproszenie, ale niech tam!
Ogólnie, jak w takich sytuacjach jest przyjęte, nowy przewodniczący wygłosił był przemówienie. I tu niestety, kompletna klapa! Przemówienie było zbiorem bon motów politycznej nowomowy, przerywanych wymuszonymi, słabymi oklaskami, bez entuzjastycznej wiary w płynące słowa.
No bo i czym tu się entuzjazmować? Przewodniczący wspomniał o “nowej dynamice”, a jak wiadomo, to taką nową dynamikę może wykazać “tylko silna i rozumna partia”. Stwierdził, że “potrzebne są zmiany”, bo “wiele spraw leży odłogiem” i tak ogólnie “by leki ratujące życie nie były luksusem”. Mówił o Polsce “ustawicznej modernizacji, a nie konspiracji” - państwie, gdzie nie ma “lustracyjnych stosów” i “powszechnej inwigilacji”, państwie, w którym “zatrudnienie nie jest przywilejem” i gdzie “konstytucja jest ważniejsza niż ewangelia”. No i tu się wyraźnie zapędził, bo czasy, kiedy “konstytucja” była “ważniejsza” niż ewangelia, to już przerabialiśmy, a niektórzy nawet nie dotrwali do końca tego przerabiania. Ale widocznie Leszkowi Millerowi zatęskniło się na stare lata zostać kreatorem nowego zbawienia, sięgając do korzeni myśli rewolucyjnej i wyprzedzając na tym odcinku samego Fidela Castro i innych wybitnych przywódców nowego, wspaniałego świata, gdzie jak wiadomo, zapisy w konstytucji są gwarancją dobrego prowadzenia się, ładu moralnego i przyzwoitości. Oczywiście, myśląc o ładzie moralnym, mamy na myśli tzw. “moralność socjalistyczną”, zgodnie z objawioną dawniej zasadą, że jak “mówimy Lenin, to myślimy partia, a jak mówimy partia, to myślimy Lenin”. Przykładem “moralności socjalistycznej” był np. Pawka Morozow (Павел Трофимович (Павлик) Морозов), który w celu realizacji zasady, żeby “konstytucja była ważniejsza niż ewangelia”, zadenuncjował własnego ojca i podobno weszło mu to później w krew. W ten sposób “powszechna inwigilacja” faktycznie już potrzebna nie będzie, bo obywatele sami władzy “uprzejmie doniosą”, kto, co i kiedy. W takiej dla przykładu Korei Północnej, gdzie "zatrudnienie nie jest przywilejem", całkiem niedawno, po śmierci przywódcy Kim Dzong Ila, sami obywatele, natychmiast wskazali wszystkich, którzy nie dość mocno zamartwiali się i niezbyt przekonująco okazywali żal. A przecież powinni, bo, zgodnie z konstytucją, władze są niewątpliwie najwyższym dobrem, a nawet są wzorem istoty ludzkiej, więc niedostateczny żal jest jak nic niemoralny i zaprzecza słowom o obdarzaniu wielkim szacunkiem. Jest to więc niezgodne z konstytucją. Wystarczy przeczytać tylko fragmenty Preambuły konstytucji! Otóż: Koreańska Republika Ludowo-Demokratyczna jest bazującą na idei dżucze socjalistyczną ojczyzną, która urzeczywistnia ideę i przywództwo wielkiego lidera - Towarzysza Kim Ir Sena (...)
Towarzysz Kim Ir Sen był geniuszem tak w teorii jak i praktyce sztuki przywództwa, zawsze zwycięskim, niezłomnym i błyskotliwym dowódcą, wielkim rewolucjonistą i politykiem, oraz wzorem istoty ludzkiej. (...) Pod przywództwem Koreańskiej Partii Pracy (KPP), KRLD i lud Korei obdarzać będą wielkiego lidera Towarzysza Kim Ir Sena wielkim szacunkiem uznając go za wiecznego prezydenta Republiki, oraz bronić do samego końca rewolucyjnej idei dżucze rozwijając idee i osiągnięcia Towarzysza Kim Ir Sena.
Socjalistyczna Konstytucja KRLD jest konstytucją Kim Ir Sena, w której idea dżucze wielkiego lidera Towarzysza Kim Ir Sena, oraz jego osiągnięcia zostały przekształcone w nadrzędne prawo.

Kliknij na obrazek, żeby powiększyć


Przewodniczący Miller skupił się także na bieżącej rozgrywce politycznej i postawił się jak należy innemu przewodniczącemu – mianowicie - samemu Januszowi Palikotowi, mówiąc, że “stało się oczywiste, że nie zapiszemy się do innej partii i nie zwiniemy naszego sztandaru” i że “propozycja była obraźliwa”.
Przewodniczący cieszył się, że “SLD szybko odnalazł siłę i wiarę we własne możliwości” i oczywiście, zgodnie z parytetem, podziękował za to “dzielnym kobietom i dzielnym mężczyznom, którzy zgromadzeni są na tej sali i poza nią”. Na koniec Leszek Miller zachęcił wszystkich, żeby w dniu pierwszego maja, “wyruszyć wspólnie w pochodzie do zwycięstwa”.
Słowa powyższe miały podnieść i zerwać ptaka do lotu, który – jak to, w jednej z wielu znanych opowieści wyniesionych za komuny ze szkolenia wojskowego – jak mawiał pan kapitan - “powstał jak Sfinks z popiołu”. Sfinks - sfinksem, bo wiadomo, że z popiołu powstał Feniks, ale mniejsza z tym. Ważne jest to, że wg Leszka Millera, w  działaczach ciągle jest “wiara w SLD” I za tę “wiarę” przewodniczący też dziękował, co jednak trochę dziwi, bo w końcu wiara ma zasadniczy związek z ewangelią właśnie.


* Puszka Paradowskiej, Superstacja, 14.04.2012







niedziela, 22 kwietnia 2012

"Wyszczał", płot i męczeństwo.

Poseł SLD, Ryszard Kalisz, który - jak przystało na każdego celebrytę politycznego - nie opuszcza prawie studia telewizyjnego i radiowego, dwoi się i troi, aby sprostać roli chłopaka do pyskowania, rzuconego przez partię na odcinek propagandy. Niedawno dokonał klasycznej wrzutki, mówiąc w programie redaktora T.Lisa* o “micie założycielskim IV RP”, w kontekście niejasnych przyczyn katastrofy smoleńskiej i śmierci prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Wzbiwszy się na wyżyny przenikliwości, oznajmił był, że w ten sposób “PiS chce stworzyć nowych obywateli”.
Jak się “tworzy” nowych obywateli, mogliśmy jakiś czas temu obejrzeć na żywo, w kinie, przy okazji filmu “Władca pierścieni”, kiedy to czarnoksiężnik Saruman kombinował jakieś krzyżówki Orków, żeby zwiększyć liczebność i siłę armii ciemności. To przykład literacki, ale przecież mamy przykłady jak najbardziej współczesne (nie napiszę “realne”, bo przecież “każdy wie”, że Śródziemie istniało naprawdę) i to takie, z którymi przyszło i przychodzi nam żyć.
Owóż, wspomnijmy tylko, tak bardzo ideowo bliski sercu SLD i Ryszarda Kalisza, słynny “wyszczał z Aurory”, który wg propagandy radzieckiej, dał znak do “szturmu” na Pałac Zimowy i stał się początkiem “Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej”, która to z kolei miała przynieść zbawienie wszystkim uciemiężonym ludom świata. Pamiętam jak dziś te wszystkie akademie szkolne “ku czci”, a szczególnie właśnie utkwił mi w pamięci, ów, z przejęciem deklamowany “wyszczał”. 

Krążownik "Aurora" - obecnie muzeum w Sankt Petersburgu.
 
Cała ta “wielka socjalistyczna rewolucja” polegała oczywiście na zwyczajnym zamachu stanu, puczu przeprowadzonym przez bolszewików, kierowanych przez agenta o pseudonimie Lenin, w celu przejęcia władzy i “tworzenia nowych obywateli” właśnie. “Tworzenie” to, polegało na okupacji Rosji przez jakieś 70 lat, a Europy środkowej i wschodniej przez jakieś 45 lat. W Europie – i to także tej zachodniej - mogło trwać dłużej, ale w 1920 roku marsz bolszewików zatrzymany został pod Warszawą, który to fakt znany jest powszechnie jako “Bitwa warszawska”. “Tworzenie nowych obywateli” szło więc pełną parą przez kilkadziesiąt lat, pochłaniając co najmniej kilka milionów ofiar represji, prześladowań i mordów, o upokorzeniach dnia codziennego nie wspominając. Ten proces “twórczy”, łagodniejący wraz z upływem lat, dzięki rozwojowi mediów i możliwościami technicznymi przekazywania informacji oraz narastającym bankructwem systemu, formalnie zakończył się ok. roku 1989.
Ale przecież, jak to mówią, przyroda nie znosi próżni. Stary mit założycielski, musiał zostać szybko zastąpiony nowym, więc okazało się, że nowy, lepszy świat w postaci III RP przyniósł nam Lech Wałęsa, który sam, prowadząc przez lata całe – jak osobiście podkreśla – trudną i skomplikowaną grę z bezpieką, skoczył przez płot stoczni i stanął na czele strajku. Świadkowie, którzy twierdzą, że L.Wałęsa przywieziony został do stoczni motorówką wojskową, psują ten mityczny obraz, ale nie tak dawno temu, sam L.Wałęsa, mając już dość tych oskarżeń, zasugerował był mianowicie koncepcję, że bezpieka mogła przecież przywieźć motorówką jego sobowtóra. No i proszę – w roku 1980 bezpieka już wiedziała, że L.Wałęsa zostanie znanym na całym świecie przywódcą związkowym i prezydentem, co świadczyć może jedynie i ponadczasowej, a wręcz nawet wizjonerskiej mądrości i dalekowzroczności bezpieki. Ogólnie rzecz biorąc, cała ta koncepcja przypomina komunikat telewizyjny, że “dziś w Gdańsku urodził się wybitny artysta plastyk”. Nerwowość byłego prezydenta L.Wałęsy, ale także apologetów III RP jest zrozumiała, bo mit skoku przez płot w porównaniu z mitem bohaterskiej śmierci w zamachu pod Smoleńskiem nie wytrzymuje pola. L.Wałęsa, który stał się bohaterem, bo sam obalił komunizm, skorzystał w końcu na tym prestiżowo i finansowo, a L.Kaczyński stał się męczennikiem. A wiadomo - męczennik to coś więcej niż bohater.
Tak czy owak, nowy mit założycielski III RP został dodatkowo rozszerzony o “tworzenie nowych obywateli” - tym razem już nie tych “radzieckich”, a tych “europejskich”. Nowym Bizancju... - znaczy się nowym Związkiem Radziec ..., co ja piszę – oczywiście, nową metropolią stała się Unia Europejska, która podobnie jak poprzednia metropolia z centrum dowodzenia w Moskwie, miała przynieść nam powszechną szczęśliwość i dobrobyt. Mało tego, że miała, to ciągle ma!
Poseł R.Kalisz, który przez lata podżyrowywał mit założycielski, rozpoczęty hucznym “wyszczałem z Aurory” w celu “tworzenie nowych obywateli” radzieckich, umiejętnie i w podskokach wysforował się na czoło “tworzenia nowych obywateli”, tym razem “europejskich”. To, że przy okazji pełnienia stanowisk i sprawowania płatnych funkcji, przez lata całe, z tego “tworzenia” ciągnie grubą kasę, to wiadomo. Podnosi teraz krzyk o “micie założycielskim IV RP”, bo chyba coś tam na temat wagi i znaczenia propagandowego mitów założycielskich wiedzieć musi i podświadomie czuje, że szansy na “tworzenie nowych obywateli” w ramach nowego mitu już mieć nie będzie. Trudno więc się dziwić, że jowialny Ryszard Kalisz, w kontekście planów rządu o podwyższeniu wieku emerytalnego do 67. roku życia, mając zaledwie 55 lat, może czuć się zaniepokojony.



* TVP, Tomasz Lis na żywo, 15.04.2012

sobota, 14 kwietnia 2012

Zatonięcie "Titanica" - mija 100 lat od katastrofy.

!00 lat temu, w nocy z 14 na 15 kwietnia 1912 r., po zderzeniu z górą lodową, zatonął "Titanic". 
Góra lodowa zauważona została przez załogę14 kwietnia o godz. 23.40.* Po 37 sekundach, pomimo manewru, statek otarł się jednak o przeszkodę i doznał uszkodzeń poszycia kadłuba.
Pierwszą szalupę ratunkową opuszczono o godz. 23.45. O godzinie drugiej w nocy przestał pracować generator prądu. Zawalił się pierwszy, a niedługo potem drugi komin. Część dziobowa poszła na dno. Rufa okrętu która się odłamała, unosiła się jeszcze krótko na wodzie, po czym zatonęła o godzinie 2:20, 15 kwietnia 1912 r.
Zginęło przeszło 1500 ludzi.
O godzinie 4.00 nad ranem, na miejsce katastrofy dopłynął, płynący z Nowego Jorku statek "Carpathia", który odebrał sygnał SOS z "Titanica". "Carpathia" zabrała na pokład wszystkich 730 rozbitków, którzy uratowali się w szalupach. Kapitan "Carpathii", Arthur Henry Rostron. został odznaczony Medalem Honoru za szczególną odwagę i roztropność, którymi wykazał się prowadząc akcję ratunkową.
Ostatnią żyjącą, ocalałą pasażerką "Titanica" była Elizabeth Gladys "Millvina" Dean, Angielka, która w chwili zatonięcia okrętu miała 2 miesiące i 13 dni. Jej rodzice podróżowali trzecią klasą, a płynęli do Wichita w USA, w stanie Kansas, gdzie ojciec Milviny chciał osiedlić się i otworzyć sklep z tytoniem. Milvina wraz z matką i bratem uratowali się w szalupie. Ciała ojca nigdy nie odnaleziono. Millvina Dean zmarła w wieku 97 lat 31 maja 2009 roku. Jej ciało zostało skremowane 24 października 2009 roku, a prochy rozrzucone w porcie Southampton, w miejscu, skąd wypłynął "Titanic" w swój pierwszy i ostatni rejs.

RMS "Titanic"


Willy Stöwer, Zatonięcie Titanica


RMS "Carpathia"
kpt. Arthur Henry Rostron (1869-1940), kapitanem RMS "Carpathia" został 18 stycznia 1912 r., a więc prawie pełne trzy miesiące przed katastrofą "Titanica".

Elizabeth Gladys "Millvina" Dean (1912-2009)


* źródło: Wikipedia

piątek, 6 kwietnia 2012

Ecce Homo, czyli profesor Woland w rozmowie z ateistami

Antonio Ciseri (1821-1891) - Ecce Homo (1871)


- Panowie jesteście ateistami?!
- Tak, jesteśmy ateistami – uśmiechając się odpowiedział Berlioz, a Bezdomny rozeźlił się i pomyślał: “Ale się przyczepił, zagraniczny osioł!”
- Och! Jakie to cudowne! - wykrzyknął zdumiewający cudzoziemiec i pokręcił głową wpatrując się to w jednego, to w drugiego literata.
- W naszym kraju ateizm nikogo nie dziwi – z uprzejmością dyplomaty powiedział Berlioz. - Znakomita większość ludności naszego kraju dawno już świadomie przestała wierzyć w bajeczki o Bogu.

(...)

- Ja również żałuję – błyskając okiem przytknął mu niewyjaśniony podróżnik i ciągnął dalej. - Ale niepokoi mnie następujące zagadnienie: skoro nie ma Boga, to kto kieruje życiem człowieka i w ogóle wszystkim, co się dzieje na świecie?
- O tym wszystkim decyduje człowiek – Berlioz pospieszył z gniewną odpowiedzią na to, trzeba przyznać, niezupełnie jasne pytanie.
- Przepraszam – łagodnie powiedział nieznajomy – po to, żeby czymś kierować, trzeba bądź co bądź mieć dokładny plan, obejmujący jakiś możliwie przyzwoity okres czasu. Pozwoli więc pan, że go zapytam, jak człowiek może czymkolwiek kierować, skoro pozbawiony jest nie tylko możliwości planowania na choćby śmiesznie krótki czas, no, powiedzmy, na tysiąc lat, ale nie może ponadto ręczyć za to, co się z nim samym stanie następnego dnia?
- Bo istotnie – tu nieznajomy zwrócił się do Berlioza – proszę sobie wyobrazić, że zaczyna pan rządzić, sobą i innymi, że tak powiem – dopiero zaczyna się pan rozsmakowywać i nagle okazuje się, że ma pan ... kche... kche... sarkomę płuc (...)
A bywa i gorzej – człowiek dopiero co wybierał się do Kisłowodzka – tu cudzoziemiec zmrużonymi oczyma popatrzył na Berlioza – zdawałoby się głupstwo, ale nawet tego nie może dokonać, bo nagle, nie wiedzieć czemu, poślizgnie się i wpadnie pod tramwaj! Czy naprawdę uważa pan, że ten człowiek sam tak sobą pokierował? Czy nie słuszniej byłoby uznać, ze pokierował nim ktoś zupełnie inny - tu nieznajomy zaśmiał się dziwnie.
 
(...)


- Tak, człowiek jest śmiertelny, ale to jeszcze pół biedy. Najgorsze jest to, iż jest śmiertelny, okazuje się niespodziewanie, w tym właśnie sęk! Nikt nie może przewidzieć, co będzie robił dzisiejszego wieczora.
Jakież głupie podejście do zagadnienia ...” - pomyślał Berlioz i zaprotestował:
- No, to już przesada. Wiem mniej więcej dokładnie, co będę robił dziś wieczór. Oczywiście, jeśli na Bronnej nie spadnie mi cegła na głowę ...
- Cegła – z przekonaniem przerwał mu nieznajomy – nigdy nikomu nie spada na głowę ni z tego, ni z owego. W każdym razie panu, niech mi pan wierzy, cegła nie zagraża. Pan umrze inną śmiercią.
- A może wie pan jaką? - ze zrozumiałą ironią w głosie zasięgnął informacji Berlioz, dając się wciągnąć w tę rzeczywiście dość idiotyczną rozmowę. - I może mi pan to powie?
- Chętnie – przystał na to nieznajomy. Zmierzył Berlioza spojrzeniem, jakby zamierzał uszyć mu garnitur, wymruczał przez żeby coś w rodzaju: “raz, dwa ... Merkury w drugim domu... księżyc wzeszedł... sześć – nieszczęście... wieczór – siedem...” - i głośno, radośnie oznajmił: - Utną panu głowę!
Bezdomny dziko wytrzeszczył oczy na bezczelnego cudzoziemca, a Berlioz zapytał z kwaśnym uśmiechem:
- A któż to zrobi? Wrogowie? Interwenci?
- Nie – odpowiedział cudzoziemiec. - Rosjanka, komsomołka.
- Hm... - zamruczał zdegustowany żartem nieznajomego Berlioz. - No, pan daruje, ale to mało prawdopodobne.
- I ja proszę o wybaczenie – odpowiedział mu cudzoziemiec – ale tak właśnie będzie. Czy mógłby mi pan powiedzieć, jeżeli to oczywiście nie tajemnica, co pan będzie robił dziś wieczorem?
- O żadna tajemnica. Teraz wpadnę do siebie, na Sadową, a potem o dziesiątej wieczorem w Massolicie odbędzie sie zebranie, któremu będę przewodniczył.
- To się nie da zrobić – stanowczo zaprzeczył obcokrajowiec.
- A to dlaczego?
- Dlatego – odpowiedział cudzoziemiec i zmrużonymi oczyma zapatrzył się w niebo, po którym w przeczuciu wieczornego chłodu bezgłośnie śmigały czarne ptaki – że Annuszka już kupiła olej słonecznikowy, i nie dość, że kupiła, ale już go nawet rozlała. Tak więc zebranie się nie odbędzie.
Pod lipami zapanowało zrozumiałe milczenie.
- Przepraszam – odezwał się Berlioz po chwili, spoglądając na cudzoziemca, który najwyraźniej gadał od rzeczy – co ma do tego olej słonecznikowy... i jakaś Annuszka?
- Olej słonecznikowy tyle ma do tego... - nagle odezwał się Bezdomny, który najwyraźniej postanowił wypowiedzieć nieproszonemu cudzoziemcowi wojnę. - Czy nie byliście kiedyś, obywatelu, na leczeniu w szpitalu dla umysłowo chorych?

(...)

- Słuchaj, Misza – szeptał poeta, odciągając Berlioza na bok – to nie żaden turysta, tylko szpieg. To rosyjski emigrant, któremu udało się do nas przedostać. Wylegitymuj go natychmiast, bo zwieje.

(...) 

- Zechcą mi panowie wybaczyć, że w ferworze dyskusji zapomniałem się przedstawić. Oto moja wizytówka, oto paszport i zaproszenie do Moskwy na konsultację – z naciskiem powiedział nieznajomy patrząc przenikliwie na obu literatów.

(...)


- Jestem historykiem – potwierdził uczony i dodał ni w pięć ni w dziesięć: - Dziś wieczorem na Patriarszych Prudach wydarzy się nadzwyczaj interesująca historia.
I znów poeta i redaktor ogromnie się zdziwili, profesor zaś pokiwał palcem, przywołując ich bliżej, a kiedy obaj nachylili się do niego, wyszeptał:
- Nie zapominajcie, że Jezus istniał naprawdę.
- Widzi pan, profesorze – powiedział Berlioz z wymuszonym uśmiechem – szanujemy, oczywiście, pańską ogromną wiedzę, ale na tę sprawę mamy zupełnie odmienny pogląd.
- A tu nie trzeba mieć żadnych poglądów – odparł dziwny profesor. - Jezus po prostu istniał i tyle.
Ale potrzebne są jakieś na to świadectwa... - zaczął Berlioz.
- Nie trzeba żadnych świadectw – odpowiedział konsultant i jął mówić niezbyt głośno, przy czym jego cudzoziemski akcent nie wiadomo dlaczego znikł: - Wszystko jest bardzo proste - w białym płaszczu z podbiciem koloru krwawnika (...)

W białym płaszczu z podbiciem koloru krwawnika posuwistym krokiem kawalerzysty wczesnym rankiem czternastego dnia wiosennego miesiąca nisan pod krytą kolumnadę łączącą oba skrzydła pałacu Heroda Wielkiego wyszedł procurator Judei Poncjusz Piłat.

(...)


Fragmenty powieści Michała Bułhakowa, “Mistrz i Małgorzata”, w tłumaczeniu Ireny Lewandowskiej i Witolda Dąbrowskiego, Czytelnik, Warszawa 1983


Całą rozmowę profesora Wolanda z Michałem Aleksandrowiczem Berliozem i Iwanem Nikołajewiczem Ponyriowem "Bezdomnym",  można obejrzeć tu (teatr TV, 1988 r. reż. M.Wojtyszko, angielskie napisy): 
A w oryginale, po rosyjsku, tu (serial w reż. Władimira Bortko):

 
Kadr z teatru TV "Mistrz i Małgorzata", reż. M.Wojtyszko, 1988 r.
 

czwartek, 5 kwietnia 2012

Guenter Grass atakuje Izrael, czyli “a u was biją murzynów”.

Noblista, literat Günter Grass, nie zdzierżył i mając dość “obłudy zachodu”, postanowił w wieku 85 lat “przerwać milczenie”. Napisał wiersz, który opublikowała niemiecka “Süddeutsche Zeitung”. Krytykuje “rzekome prawo” (powiększającego w tajemnicy swój arsenał nuklearny Izraela) do “uprzedzającego uderzenia”, które mogłoby “unicestwić naród irański” oraz bez ogródek twierdzi, że “mocarstwo atomowe Izrael zagraża i tak już kruchemu pokojowi na świecie”.
Oczywiście podniósł się krzyk, a niektórzy, w zapalczywości swej i nadgorliwości, nawet kategorycznie stwierdzają, że “świat jest oburzony wierszem”.* Ten tzw. “świat” to “politycy, organizacje żydowskie i intelektualiści”, którzy mało, że są “światem”, to jeszcze na dodatek “zareagowali”.
Niemiecka Centralna Rada Żydów natychmiast nazwała wiersz "agresywnym, kłamliwym pamfletem", a Emmanuel Nahshon, ambasador Izraela w Berlinie stwierdza, że “Taka już jest europejska tradycja, by przed świętem Paschy oskarżać Żydów o morderstwa rytualne. Kiedyś ofiarami miały padać chrześcijańskie dzieci, których krew wykorzystywano do produkcji macy. Teraz ofiarą jest naród irański, który Izrael chce zmieść z powierzchni świata”.* Oczywiście w komentarzach pojawia się też zarzut “antysemityzmu”, zgodnie ze starym dowcipem, w którym na pytanie amerykańskiego korespondenta w ZSRR o to, ilu szacunkowo ludzi kupiło buty w ubiegłym roku, udzielona została odpowiedź “a u was w USA biją murzynów”. Co ma wspólnego ewentualny fakt posiadania broni jądrowej z antysemityzmem – nie wiem, ale może ktoś lepiej zorientowany i zaprawiony w tresurze propagandowej mi to wyjaśni.
“Zakłopotani i oburzeni” są politycy, ale głównie ci z niemieckiej SPD, z którą G.Grass ma “związki”. Ci z Lewicy, czyli zachodnioniemieccy lewacy i postkomuniści z byłej NRD pod słowami Grassa się “podpisują”. Chyba dlatego dziennikarz Eli Barbur pisząc* o sprawie wiersza Grassa, stwierdził o autorze, że ten “nie jest wolny od lewackiej szajby antyizraelskiej”?
A przecież wszystko jest takie proste, bo jak pisze Eli Barbur: “Każde dziecko wie, że demokratyczny Izrael - kraj cywilizacji zachodniej - nie użyje żadnej broni jądrowej, jeśli nie będzie mu groził „drugi Holokaust”. Zupełnie inaczej wygląda to w przypadku 22 krajów Ligi Arabskiej, a tym bardziej Iranu rządzonego przez oszalałych z nienawiści ajatollahów.”
Acha! Acha! Ajajajajaj! Skoro “każde dziecko wie”, że Izrael nie użyje broni jądrowej, to logicznie “każde dziecko” musi wiedzieć, że Izrael taką broń posiada. Skoro więc G.Grass o tym mówi, to jakąż wobec tego wielką tajemnicę ujawnia? I skąd ten krzyk? Spytajmy o to przy okazji np. pana prezydenta USA Barracka Husseina Obamę, czy podobnie jak “każde dziecko” wie on także, że Izrael posiada broń jądrową? Niedługo wybory, więc takie pytania do kandydatów na prezydenta USA powinny paść. Najlepiej, żeby zadał je osobiście Eli Barbur oraz ci wszyscy “politycy i intelektualiści” w formie jakiegoś apelu. Idę o zakład, że prezydent USA nic o żadnej broni atomowej nie wie i nie słyszał. ... Chociaż! ... Słyszał! Musiał słyszeć! Podobno, jak twierdził z całą powagą jego poprzednik G.Bush, miała być w Iraku, ale pomimo krwawej wojny i obalenia straszliwego dyktatora, jednak nie odnaleziono.

p.s.
Pytając Leszka Millera i Aleksandra Kwaśniewskiego o “tajnie więzienia CIA” w Polsce mamy do czynienia z antypolonizmem?

Poniżej tłumaczenie wiersza.


Günter Grass
Was gesagt werden muss (Co musi zostać powiedziane)

Dlaczego milczę, zbyt długo milczę o tym,
co oczywiste i przećwiczone w grach symulacyjnych,
na których końcu my, którzy przeżyliśmy,
jesteśmy tylko przypisami.

Chodzi o rzekome prawo do uprzedzającego uderzenia,
które mogłoby unicestwić
ujarzmiony przez zarozumialca
i regularnie zmuszany do owacji naród irański,
dlatego że na jego terenie
prawdopodobnie powstaje bomba atomowa.

Ale dlaczego zabraniam sobie
wypowiedzieć nazwę innego kraju,
w którym od lat - choć w tajemnicy -
powiększa się arsenał nuklearny,
lecz poza wszelką kontrolą, bo nikt nie jest do niego
dopuszczany?

Powszechne przemilczanie tego faktu,
które sprowokowało również moje milczenie,
odczuwam jako ciążące kłamstwo
i przymus, którego nie można zlekceważyć
pod groźbą kary;
oskarżenie o "antysemityzm" słyszy się często.

Ale teraz, gdy mój kraj,
raz po raz wzywany i odpytywany
przez własne zbrodnie,
które są nieporównywalne,
wysyła do Izraela z przyczyn wyłącznie ekonomicznych,
choć zręczny język przedstawia to jako zadośćuczynienie,
kolejną łódź podwodną, której specjalnością
jest wystrzeliwanie wszystko pustoszących głowic
tam, gdzie rzekomo istnieje
jedna bomba atomowa
(dowodem na jej istnienie jest tylko obawa)
- teraz mówię to, co musi zostać powiedziane.

Dlaczego do tej pory milczałem?
Bo sądziłem, że moje pochodzenie,
związane z nigdy nie dającą się usunąć skazą,
zabrania mi wypowiedzieć tę oczywistą prawdę
wobec państwa Izrael, wobec którego mam
i będę miał dług wdzięczności.

Dlaczego dopiero teraz, w podeszłym wieku
i u schyłku mojego pisania, mówię,
że mocarstwo atomowe Izrael
zagraża i tak już kruchemu pokojowi na świecie?
Dlatego, że musi zostać powiedziane to,
na co jutro już może będzie za późno;
i dlatego że my, Niemcy, wystarczająco już obciążeni,
moglibyśmy stać się dostawcami zbrodni,
którą łatwo przewidzieć, a więc naszej współwiny
nie dałoby się zamaskować
zwykłymi wymówkami.

I przyznaję: przerywam milczenie,
dlatego, że dość już mam
obłudy zachodu; poza tym można mieć nadzieję,
że wielu wyzwoli się z milczenia,
zmusi sprawcę widocznego niebezpieczeństwa
do rezygnacji z przemocy
i będzie nalegać, by rządy Izraela oraz Iranu
zgodziły się na swobodną i nieprzerwaną kontrolę
izraelskiego arsenału nuklearnego oraz irańskich urządzeń atomowych
przez którąś z międzynarodowych organizacji.

Tylko w ten sposób można pomóc wszystkim,
Izraelczykom i Palestyńczykom,
więcej, wszystkim ludziom żyjącym obok siebie i nienawidzącym się w tym
okupowanym przez szaleństwo regionie,
a w końcu też i nam samym.

Źródło: Gazeta Wyborcza, Tłum. Tomasz Ososiński

Guenter Grass, Foto: Wikipedia


*
wprost.pl 04.04.2012
* wyborcza.pl 04.04.2012
* prawdalezynawierzchu.salon24.pl 04.04.2012