25 lat temu runął mur w Berlinie

25 lat temu runął mur w Berlinie
Za plecami karabiny republiki. Berlin Zachodni 1988 r. Stoję na punkcie kontroli granicznej "Charlie", w strefie amerykańskiej. W tle enerdowskie przejście kontrolne. Przejście na wschodnią stronę i słynne tablice, informujące w czterech językach o tym, że "opuszczacie sektor amerykański" (YOU ARE LEAVING THE AMERICAN SECTOR). Kilkaset metrów dalej stacja Friedrichstrasse.

piątek, 6 kwietnia 2012

Ecce Homo, czyli profesor Woland w rozmowie z ateistami

Antonio Ciseri (1821-1891) - Ecce Homo (1871)


- Panowie jesteście ateistami?!
- Tak, jesteśmy ateistami – uśmiechając się odpowiedział Berlioz, a Bezdomny rozeźlił się i pomyślał: “Ale się przyczepił, zagraniczny osioł!”
- Och! Jakie to cudowne! - wykrzyknął zdumiewający cudzoziemiec i pokręcił głową wpatrując się to w jednego, to w drugiego literata.
- W naszym kraju ateizm nikogo nie dziwi – z uprzejmością dyplomaty powiedział Berlioz. - Znakomita większość ludności naszego kraju dawno już świadomie przestała wierzyć w bajeczki o Bogu.

(...)

- Ja również żałuję – błyskając okiem przytknął mu niewyjaśniony podróżnik i ciągnął dalej. - Ale niepokoi mnie następujące zagadnienie: skoro nie ma Boga, to kto kieruje życiem człowieka i w ogóle wszystkim, co się dzieje na świecie?
- O tym wszystkim decyduje człowiek – Berlioz pospieszył z gniewną odpowiedzią na to, trzeba przyznać, niezupełnie jasne pytanie.
- Przepraszam – łagodnie powiedział nieznajomy – po to, żeby czymś kierować, trzeba bądź co bądź mieć dokładny plan, obejmujący jakiś możliwie przyzwoity okres czasu. Pozwoli więc pan, że go zapytam, jak człowiek może czymkolwiek kierować, skoro pozbawiony jest nie tylko możliwości planowania na choćby śmiesznie krótki czas, no, powiedzmy, na tysiąc lat, ale nie może ponadto ręczyć za to, co się z nim samym stanie następnego dnia?
- Bo istotnie – tu nieznajomy zwrócił się do Berlioza – proszę sobie wyobrazić, że zaczyna pan rządzić, sobą i innymi, że tak powiem – dopiero zaczyna się pan rozsmakowywać i nagle okazuje się, że ma pan ... kche... kche... sarkomę płuc (...)
A bywa i gorzej – człowiek dopiero co wybierał się do Kisłowodzka – tu cudzoziemiec zmrużonymi oczyma popatrzył na Berlioza – zdawałoby się głupstwo, ale nawet tego nie może dokonać, bo nagle, nie wiedzieć czemu, poślizgnie się i wpadnie pod tramwaj! Czy naprawdę uważa pan, że ten człowiek sam tak sobą pokierował? Czy nie słuszniej byłoby uznać, ze pokierował nim ktoś zupełnie inny - tu nieznajomy zaśmiał się dziwnie.
 
(...)


- Tak, człowiek jest śmiertelny, ale to jeszcze pół biedy. Najgorsze jest to, iż jest śmiertelny, okazuje się niespodziewanie, w tym właśnie sęk! Nikt nie może przewidzieć, co będzie robił dzisiejszego wieczora.
Jakież głupie podejście do zagadnienia ...” - pomyślał Berlioz i zaprotestował:
- No, to już przesada. Wiem mniej więcej dokładnie, co będę robił dziś wieczór. Oczywiście, jeśli na Bronnej nie spadnie mi cegła na głowę ...
- Cegła – z przekonaniem przerwał mu nieznajomy – nigdy nikomu nie spada na głowę ni z tego, ni z owego. W każdym razie panu, niech mi pan wierzy, cegła nie zagraża. Pan umrze inną śmiercią.
- A może wie pan jaką? - ze zrozumiałą ironią w głosie zasięgnął informacji Berlioz, dając się wciągnąć w tę rzeczywiście dość idiotyczną rozmowę. - I może mi pan to powie?
- Chętnie – przystał na to nieznajomy. Zmierzył Berlioza spojrzeniem, jakby zamierzał uszyć mu garnitur, wymruczał przez żeby coś w rodzaju: “raz, dwa ... Merkury w drugim domu... księżyc wzeszedł... sześć – nieszczęście... wieczór – siedem...” - i głośno, radośnie oznajmił: - Utną panu głowę!
Bezdomny dziko wytrzeszczył oczy na bezczelnego cudzoziemca, a Berlioz zapytał z kwaśnym uśmiechem:
- A któż to zrobi? Wrogowie? Interwenci?
- Nie – odpowiedział cudzoziemiec. - Rosjanka, komsomołka.
- Hm... - zamruczał zdegustowany żartem nieznajomego Berlioz. - No, pan daruje, ale to mało prawdopodobne.
- I ja proszę o wybaczenie – odpowiedział mu cudzoziemiec – ale tak właśnie będzie. Czy mógłby mi pan powiedzieć, jeżeli to oczywiście nie tajemnica, co pan będzie robił dziś wieczorem?
- O żadna tajemnica. Teraz wpadnę do siebie, na Sadową, a potem o dziesiątej wieczorem w Massolicie odbędzie sie zebranie, któremu będę przewodniczył.
- To się nie da zrobić – stanowczo zaprzeczył obcokrajowiec.
- A to dlaczego?
- Dlatego – odpowiedział cudzoziemiec i zmrużonymi oczyma zapatrzył się w niebo, po którym w przeczuciu wieczornego chłodu bezgłośnie śmigały czarne ptaki – że Annuszka już kupiła olej słonecznikowy, i nie dość, że kupiła, ale już go nawet rozlała. Tak więc zebranie się nie odbędzie.
Pod lipami zapanowało zrozumiałe milczenie.
- Przepraszam – odezwał się Berlioz po chwili, spoglądając na cudzoziemca, który najwyraźniej gadał od rzeczy – co ma do tego olej słonecznikowy... i jakaś Annuszka?
- Olej słonecznikowy tyle ma do tego... - nagle odezwał się Bezdomny, który najwyraźniej postanowił wypowiedzieć nieproszonemu cudzoziemcowi wojnę. - Czy nie byliście kiedyś, obywatelu, na leczeniu w szpitalu dla umysłowo chorych?

(...)

- Słuchaj, Misza – szeptał poeta, odciągając Berlioza na bok – to nie żaden turysta, tylko szpieg. To rosyjski emigrant, któremu udało się do nas przedostać. Wylegitymuj go natychmiast, bo zwieje.

(...) 

- Zechcą mi panowie wybaczyć, że w ferworze dyskusji zapomniałem się przedstawić. Oto moja wizytówka, oto paszport i zaproszenie do Moskwy na konsultację – z naciskiem powiedział nieznajomy patrząc przenikliwie na obu literatów.

(...)


- Jestem historykiem – potwierdził uczony i dodał ni w pięć ni w dziesięć: - Dziś wieczorem na Patriarszych Prudach wydarzy się nadzwyczaj interesująca historia.
I znów poeta i redaktor ogromnie się zdziwili, profesor zaś pokiwał palcem, przywołując ich bliżej, a kiedy obaj nachylili się do niego, wyszeptał:
- Nie zapominajcie, że Jezus istniał naprawdę.
- Widzi pan, profesorze – powiedział Berlioz z wymuszonym uśmiechem – szanujemy, oczywiście, pańską ogromną wiedzę, ale na tę sprawę mamy zupełnie odmienny pogląd.
- A tu nie trzeba mieć żadnych poglądów – odparł dziwny profesor. - Jezus po prostu istniał i tyle.
Ale potrzebne są jakieś na to świadectwa... - zaczął Berlioz.
- Nie trzeba żadnych świadectw – odpowiedział konsultant i jął mówić niezbyt głośno, przy czym jego cudzoziemski akcent nie wiadomo dlaczego znikł: - Wszystko jest bardzo proste - w białym płaszczu z podbiciem koloru krwawnika (...)

W białym płaszczu z podbiciem koloru krwawnika posuwistym krokiem kawalerzysty wczesnym rankiem czternastego dnia wiosennego miesiąca nisan pod krytą kolumnadę łączącą oba skrzydła pałacu Heroda Wielkiego wyszedł procurator Judei Poncjusz Piłat.

(...)


Fragmenty powieści Michała Bułhakowa, “Mistrz i Małgorzata”, w tłumaczeniu Ireny Lewandowskiej i Witolda Dąbrowskiego, Czytelnik, Warszawa 1983


Całą rozmowę profesora Wolanda z Michałem Aleksandrowiczem Berliozem i Iwanem Nikołajewiczem Ponyriowem "Bezdomnym",  można obejrzeć tu (teatr TV, 1988 r. reż. M.Wojtyszko, angielskie napisy): 
A w oryginale, po rosyjsku, tu (serial w reż. Władimira Bortko):

 
Kadr z teatru TV "Mistrz i Małgorzata", reż. M.Wojtyszko, 1988 r.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz